literature

Papieros w jego ustach...

Deviation Actions

Avarati-Elvo's avatar
By
Published:
683 Views

Literature Text


    Papieros żarzył się między jego wargami, szczupłe dłonie zasłaniały i odsłaniały wydatne jak na zwykłego mężczyznę usta. Jego usta stworzone z wina, brzoskwini, malin albo z nieznanej mi jeszcze doskonałości… Były niewinne i nie wiedziały, co to grzech, choć mogły wiele razy przeklinać pod wpływem stresu albo z przyzwyczajenia. Mogły być wiele razy fotografowane, całowane, pieprzone w myślach. Mogły być często zaciśnięte, by Artur mógł stworzyć wokół siebie mur albo zdystansować się od innych… Ale teraz wargi były symetryczne, duże, upajające. Niejedna kobieta oddałaby duszę, by móc mieć choć odrobinę tego piękna. Kiedy papieros dotykał jego ust, zapragnęłam być bibułką, która oplata toksyczny tytoń. Chciałam, żeby wessał w siebie moje wargi, moją szyję, moje ciało.

    To była pierwsza rzecz, jaką zobaczyłam w Arturze.

 

    W śmietnisku zwanym Warszawa trudno było o jakikolwiek przebłysk ludzkiego piękna. Nie wiem, dlaczego spojrzałam na niego… Może dlatego, że wydawał mi się zupełnie inny od samców, z którymi musiałam rozprawiać się w korporacji. Tamci byli niewysportowani, rywalizujący i nastawieni jedynie na własny zysk. W każdej dziedzinie życia. Kiedy tylko wracali do domów, zrzucali krawaty na ziemię, otwierali piwa lub chrupki i zamykali się w swoich niedoskonałościach. Pocili się w swoich koszulach jak świnie, warczeli i obrażali się na siebie o każdą gorzej rokującą reklamę. Miałam dosyć tej chorej atmosfery i pseudofacetów, którzy tak naprawdę chcieli mnie zobaczyć w zgoła innej sytuacji. Wiedziałam o tym wszystkim doskonale, bo jako negocjatorka w agencji reklamowej musiałam nauczyć się czytać z twarzy, z dłoni, z ust. Znałam ich dusze, kompleksy lub ich niedomiar. I musiałam gdzieś schować głęboko pod formalnymi szarościami, bielami i pastelami moją kobiecość. Tego wieczoru, choć raz w tygodniu, mogłam odważyć się na głęboką, prowokującą czerwień, rozpuszczone włosy i zadymione spojrzenie.

    Ten chłopak, którego zobaczyłam przed wejściem do klubu, różnił się od innych ludzi. Wysportowany i szczupły, dobrze prezentował się w czarnej ramonesce, niebieskim t-shircie i ciemnych dżinsach. Krótko ostrzyżone, blond włosy kontrastowały z opaloną skórą twarzy i dłoni, dlatego w pierwszej chwili wzięłam go za cudzoziemca. Lecz regularne rysy, dobry wygląd, czy schowane pod stylowym ubiorem zapewne muskularne ciało nie było najważniejsze. One były tylko wabikiem. Przeprosiłam swoją przyjaciółkę, która i tak kleiła się do jakiegoś miłośnika dużych ciężarów, i podeszłam. Zbliżyłam się do niego, by porozmawiać, zobaczyć dokładniej i bliżej…

    – Artur. Miło cię poznać, Kazimiero – uśmiechnął się blondyn, ściskając moją dłoń. Miał w sobie wiele siły, ale wiedział, jak ją spożytkować i dawkować.

    – Dziękuję, ale… wolałabym, żebyś mówił mi; „Kasiu” – prędko poprawiłam się, zaczesując zbuntowane, brązowe loki na bok. Wiatr, choć ciepły tamtej nocy, był na tyle silny, by podnosić tkaninę sukienki i włosy. – Tak mówią do mnie dobrzy znajomi.

    – Nie za wcześnie na dobrą znajomość? – zapytał Artur z lekką zadziornością. Uśmiechnął się, ale w jego oczach nie zauważyłam radości. Były one jasnoniebieskie, przypominały przypadkowo znaleziony skarb na śmietnisku. Widziały one niejedno, wypatrywały innych gwiazd i nauczyły się odmiennych pejzaży. Brzmiały w nich niezłomność, determinacja, a nade wszystko smutek, którego nie nauczył się zabijać.

    Kiedy mówił, wydawało mi się, że jego usta jeszcze nie wiedziały, co to pokusa twarda jak łuska naboju. Mogłam wpatrywać się w nie jak w rzeźbę Michała Anioła, bo tylko on potrafiłby wyczarować tak subtelne wargi. Poruszając nimi, grał na mojej duszy jak gitarze, delikatnie naciągał strunę, by wydobyć z niej niczym nie zabrudzony dźwięk. Kiedy zaproponował mi drinka, nie odmówiłam, choć powinnam pójść wcześniej do domu, była już godzina jedenasta, musiałam rano wstać do pracy…

    Jednak uległam tej muzyce, zmęczona ciągłym poszukiwaniem idealnych odcieni i głosów. Wtedy byłam głodna szczerego i niewymuszonego wyznania prawdziwego ja, odarcia się ze wszystkiego, co dzieli dwóch ludzi. Zgodziłam się.

    – Byłaś tutaj wcześniej? – zapytał mnie mężczyzna, kiedy przekroczyliśmy próg przyjemnego, bo mniej zatłoczonego pubu. Wybraliśmy oddalony o kilkanaście metrów od wrzaskliwej, płytkiej zabawy lokal, który zamiast głośnego EDM proponował r’n’b i soul, o wiele cichsze i przyjaźniejsze do nawiązywania nowych znajomości. W powietrzu roztaczała się intensywna, cynamonowa woń, która wcale nie była tandetnym kadzidełkiem, lecz pochodziła z niesproszkowanych łodyżek. Do tego wychwyciłam zapach mielonej kawy, jakby zaledwie parę minut temu była wypalona.

    – Kiedyś, dość już dawno… – odpowiedziałam, zderzając i porównując dawno zapamiętany przeze mnie obraz z współczesnym wyposażeniem. Odpowiedziałam, przyciszając nieco głos: – Wyrzucono koszmarny, czarno-biały obraz z Marylin Monroe, wymienili krzesła i stoliki, wyrzucono większość roślinności poza białymi orchideami, a także zamontowano nowe lampy, te, co widzisz, na górze. Ale nie zmieniła się ciepła, klasyczna kolorystyka mebli, biel flirtująca z orientalizmami i ten zapach… Byłam tutaj z mamą, rok temu na kawie.

    – Jesteś artystką – bardziej stwierdził niż zapytał Artur. Uśmiechnęłam się, lecz byłam całkiem rozbawiona tą uwagą:

    – Nie sądzę… jestem negocjatorką w korporacji. Nie ma ona nic do czynienia ze sztuką, no chyba, że użytkową.

    Artur oderwał się na chwilę od karty i spojrzał na mnie oczyma rozświetlonymi przez przytulne, niemal intymne światło. To było zbyt ciepłe, zbyt mocno rozbijające się o moją duszę. Poczułam to tak dogłębnie, jakbym zjadła kęs wybornego ciasta po wielu tygodniach wyrzeczeń.

    – Patrzysz na swój zawód tylko od strony praktycznej. Negocjacja jest prawie sztuką. To zgrabne połączenie władzy, psychologii i walki w jedno – odparł Artur, sięgając po alkoholowe menu. Otrząsając się z tego dziwnego wrażenia, próbowałam na trzeźwo ocenić przypadkowo napotkanego znajomego. Od razu pomyślałam, że mam przed sobą inteligentnego człowieka, który jednak stronił od nadmiernej i nienaturalnej elokwencji. Po chwili zamyślenia, kiedy wzrok zatrzymał się dłużej na liście z winami, zapytał:

    – Preferujesz czerwone, półwytrawne wina?

    Zaskoczyło mnie te pytanie i cisnęły się na usta pytania, dlaczego skojarzył mnie z półwytrawnym, pełnym wigoru i prostoty, a zarazem jedwabistym smakiem cabernet franc. Doceniłam wybór mojego nowego znajomego, chociaż dotychczas przechodziłam obok win obojętnie. Pozwoliłam, by smak i woń zaprowadził mnie w dotychczas nieznane mi ścieżki i drogi.

 

    Nie pytałam się, skąd przyszedł i dokąd podąża. Potrafiłam drobinki dowodów uzbierać jak kamyczki, by stworzyć z nich mozaikę osobowości. Mogłam odczytać przeszłość z jego blizn na palcach i śródręczach po oparzeniach, małą bliznę na brodzie, ten ujmujący spokój i czujność, choć nic nam nie groziło. Z dużym wyczuciem trzymał za trzon kieliszka, na jednym z jego paznokci zauważyłam ślady po odrośnięciu płytki paznokci. Po tym i po jego spojrzeniu wiem, jak ciężko zbierał żniwo swoich postanowień…

    Ale nie chciałam tego wszystkiego sobie uświadamiać. Było zbyt duże zagrożenie popełnienia błędu, bo człowiek składa się ze zbyt wielu czynników i przypadków. Nie zgadywałam, nie próbowałam dociekać jego zawodu, majątku, marki samochodu, telefonu, mieszkania. Czy był ubezpieczony, czy miał już dziewczynę, czy wkładał skarpetki prosto do kosza na pranie. To były jedynie błyskotki, które utrudniałyby spotkanie z człowiekiem. Ponoć oczy mogą dużo opowiedzieć o człowieku i jego przeszłości. Jednak jest to bardzo trudna sztuka, bo trzeba najpierw oddzielić własne doświadczenia i przekonania, by wydobyć prawdę o drugim.

    Były jednak szczegóły, które chciałam uchwycić i odnaleźć w nich ukryte piękno. Artur miał delikatne zmarszczki pod oczyma i przyjemne dołki, kiedy się uśmiechał. Miał jasne włosy i wciąż młodzieńczą urodę, a wokół niego wyczuwałam androginiczne, cytrusowe nuty. Kiedy mówił, to dużo i barwnie, jakby chciał opowiedzieć historię świata. Miał nieco mruczący głos, jakby w jego gardle mieszkał odprężony kocur. Nosił w sobie każdą sekundę życia, rozdrabniał ją na spektrum emocji i przeżyć, jakby wywalczył dla siebie prawo do istnienia. W końcu zniknął z jego oczu ujmujący smutek, który został zastąpiony oczarowaniem.

    Kiedy zaprosił mnie do tańca, porwał mnie w zupełnie inny świat. Zmysłowa, powolna muzyka i wino wprowadziły mnie w zupełnie inną rzeczywistość. Zaprowadziły nas w miejsce, gdzie liście nigdy nie spadają z drzew, gdzie chmury są po to, by za chwilę zaświeciło słońce. Gdzie wiatr jest przyjemnie chłodny, a każdy zachód słońca oczarowywał impresją złocieni, fioletu i czerwieni. Tam nie było wiecznie niezadowolonego szefa, rywalizacji i facetów, którzy tak naprawdę chcieli mnie zobaczyć w zgoła innej sytuacji.

    Artur później objął mnie całym sobą, pod bawełnianą tkaniną t-shirtu wyczułam silne, wyćwiczone ciało. Jego blizny, znaki na ciele nie szpeciły, lecz były jak inkluzje w bursztynie. Ta bliskość, ta woń cytrusów zaklętych w perfumach brzmiały ukojeniem. Jego usta były niewinne i nie wiedziały, co to grzech. Dotykaliśmy się wargami powoli, czule i bez opamiętania. Aż do bólu.

    – Znam pewne miejsce… – mruknęłam mu na ucho, jakbym delektowała się rozpływającą się wewnątrz moich ust czekoladą, i jeszcze raz wtuliłam się w jego szyję.

    Kiedy muzyka się skończyła i wszyscy zeszli z parkietu, ona została w naszych głowach, a wraz z nią wszystko, czego mogliśmy oczekiwać od ciepłej, wciąż letniej nocy.

 

    Weszliśmy do mojej kamienicy odurzeni alkoholem i szczęściem. Staraliśmy się cicho  stąpać po okropnie skrzypiących schodach, ale i tak zrzuciliśmy przypadkową skrzynkę z narzędziami. Nie czekając na reakcję pary staruszków, która mieszkała pode mną, szybciej wbiegliśmy na moje piętro. Z trudem ukrywaliśmy rozbawienie, kiedy nie potrafiłam spośród czterech kluczy znaleźć tego pasującego. Nie śpieszyło nam się, przed nami była wieczność.

    Przed nami były zmysłowe, mięsiste nuty wydobywające się z czarnych kolumn, czerwone winogrona pełne soku, dwie lampki szampana. Dawno nie gościłam przypadkowo napotkanego mężczyznę we własnym domu, rzadko kiedy pozwalałam na taką spontaniczność.

    Nie czekałam, aż wejdziemy do sypialni. Powoli zsunęłam z Artura ciężką ramoneskę, by móc sunąć dłoniami po jego ciele, bez przeszkód, bez barier. Ponownie go pocałowałam, a potem pieściłam jego szyję, chcąc zdjąć z siebie wszystko, co było niepotrzebne do szczęścia. Wciąż miałam w głowach muzykę, której nie trzeba było wskrzeszać z pomrukujących, winylowych płyt.

    – Kasiu… – szepnął Artur z wielkim trudem, z ciężkimi kamieniami w gardle. – Posłuchaj mnie, nie teraz.

    Coś zgrzytnęło w nas, pękło, coś odmówiło posłuszeństwa. Może zbyt szybko włożyłam dłonie pod koszulkę, może nie tak nie miało być? W jego oczach były obce mi pejzaże, nie przerażenie czy frustracja.

    – To nie to, że mnie nie pociągasz, ale… – zaczął się pośpiesznie usprawiedliwiać, nie mogąc złapać tchu. – Przepraszam, to wszystko, dla mnie to wszystko idzie zbyt szybko. Albo…

    Położyłam palce na jego ustach. Nie musiał mówić nic więcej. Delikatnie musnęłam jego wargi, wciąż wilgotne i gorące po to, by pocałować je beznamiętnie. Nie wiedziałam, dlaczego Artur odmówił, może z religijnych powodów, czy też może poruszyłam w nim w miejsce cieknące bólem i nie-minionymi koszmarami. Było mi z tego powodu smutno, lecz uznałam jego uczucia za ważniejsze. Przywarliśmy do siebie, spijając jeden od drugiego jak najwięcej ciepła.

    – Możesz u mnie pozostać na noc, jeśli chcesz…


     Zasnęliśmy w niezrywanych przez żadne zagrożenia objęciach, jeden od drugiego zależny. Nasze sny, różne lub takie same, jedne od drugich plotły swoje irracjonalne fabuły przesycone tym samym uczuciem. Gwałtowne dopasowanie, dzięki któremu nie mogła powstać zwyczajna przyjaźń.

    Mógłby się ktoś oburzyć lub wyśmiać moją spontaniczność, ale wiedziałam, czego potrzebowałam. Nie dałam więc Arturowi żadnego numeru telefonu, żadnych danych kontaktowych. Nie opowiedziałam mu o swojej karierze, o swoich poglądach politycznych, nie wiem nic na temat jego życia ponad to, co mogłam wyczytać z jego ust. Nad ranem pożegnałam chłopaka lekkim śniadaniem i nieśmiałym buziakiem, obiecując mu, spotkać się z nim pod tym samym klubem o tej samej porze. 

    Potem wzięłam jednodniowy urlop, by móc ostatecznie odetchnąć przy dźwiękach rozpuszczającej się kostki czekolady w ustach i zdominować rozgoryczenia intensywną wonią cynamonu. 

Rhye - Open 

Tak miało być, wszystko było zamierzone od początku. Żeby ktoś nie mówił, że spieprzyłam sprawę, zepsułam klimat itp. 

Imprezę sponsoruje :iconchallengespl:, z akcją wrześniową. Hasła to: smutek, liście, gwiazdy, czarować, nie zapomnieć, staruszek. 


© 2014 - 2024 Avarati-Elvo
Comments32
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
TANDARIDEI's avatar
Ciekawy tekst
Podoba mi się, to co bohaterka jest w stanie zauważyć a historia nie jest sztampowa ^^
Kodus